Moja lista blogów


poniedziałek, 25 czerwca 2012

Chapter 3.



"Happiness damn near destroys you
Breaks you faith to pieces on the floor" 
     
    Florence zniecierpliwiona spojrzała na zegarek. Godzina czternasta. Kurczowo ściskała swoją brązową skórzaną torebkę, którą dostała od babci na gwiazdkę. Miała nadzieję, że przyniesie jej ona szczęście. Wygładziła jeszcze swoją plisowaną miętową spódnicę, która idealnie współgrała z jej kolorem skóry oraz długimi blond włosami. Jeszcze raz spojrzała na swoje miętowe paznokcie, które musiały być idealnie pomalowane, aby Barton zauważył, iż dba ona o każdy szczegół swojego ubioru. Jej strój dzisiaj był delikatny, dziewczęcy, ale z nutką zadziorności, którą dodawała skórzana kurtka ze srebrnymi dodatkami.
     - Pani Florence Khan proszona jest do gabinetu. – powiedziała z uśmiechem ruda sekretarka. Miała na imię Lissie, co widniało na jej dokładnie wykończonej i ozdobionej kryształkami plakietce.
     Nawet zwykła plakietka kosztowała ponad kilka tysięcy. Tutaj wszystko było na wagę złota. Wszystko perfekcyjnie dopasowane. A jednak niepozornie tak bardzo odbiegające od rzeczywistości za oknem. Gdyby tylko umieścić tu tego żebraka, którego Florence widziała po przeciwnej stronie ulicy, nie wiedziałby, co ma ze sobą zrobić, ponieważ jego bieda przytłoczyłaby go jeszcze bardziej… Nie miał nic, a tutaj plakietka była warta tysiące dolarów. Niezwykły paradoks dwudziestego pierwszego wieku.
     Flor pokiwała głową, uśmiechnęła się i chwiejnym krokiem weszła przez szare drzwi do zadziwiająco skromnego gabinetu. Na środku stał przezroczysty stolik, na nim w czerwonym flakonie kilka białych róż. Obok stołu postawione ostały dwa krzesła o metalowym wykończeniu. Naprzeciwko drzwi na samym końcu gabinetu stało białe biurko idealnie komponujące się z czernią ściany za nim. Biurko było niesamowicie czyste, zero oznak użytku. Natomiast ogromny stół znajdujący się po prawej stronie w rogu pomieszczenia pokryty był różnymi projektami, kartkami, ołówkami. To tam Barton projektował. Serce Flor zadrżało. Była w samym środku królewska Nathana. Zdążyła jeszcze rzucić okiem na czerwoną sofę, która została postawiona przed ogromnym oknem, przez które rozpościerał się widok na New Heaven. Flor oniemiała z zachwytu po raz kolejny tego dnia.
     - Oh, jak to dobrze widzieć panienkę w rzeczywistości. – uśmiechnął się – Bardzo miło jest mi panienkę poznać. Proszę do mnie podejść, ja nie gryzę.
     Uśmiechnęła się. Nie dość, że skromny to jeszcze zabawny i niezwykle uroczy. Mimo swoich czterdziestu lat był niezwykle przystojny.
     - Mam nadzieję, że się panienka nie boi? – popatrzył na nią swoimi szarymi oczami, które przeszły ją na wskroś. Miała dreszcze. Nie wiedziała tylko dlaczego.
     - Oczywiście, że nie. – powiedziała odważnie i wypięła pierś – Byłoby mi miło, gdyby się pan do mnie zwracał po imieniu. Florence. – uśmiechnęła się i odgarnęła ręką spadającą część grzywki.
     - Dobrze, w takim razie, Florence, mów do mnie Nathan. I nie chcę słyszeć sprzeciwu. Tutaj traktujemy się wszyscy, jak rodzina. Nikt do siebie nie mówi per pan, czy pani. Zgoda? – kiwnęła głową z podziwem – Zaczynamy! Jestem tak podekscytowany. Przyznam się, że od rana nie mogłem doczekać się ciebie. A przed tobą już była już siódemka szczęśliwców. I zachwycili mnie swoją osobą Lillian oraz Liam, no i oczywiście ty.
    - Miło mi to słyszeć. – Liam… a więc Liam również wpadł mu w oko, no tak, czego innego mogła się spodziewać. Była odrobinę zazdrosna, jednak starała się cieszyć z tego faktu, iż ich marzenie się spełnia.
    - Pewnie nie możesz się doczekać, kiedy opowiem ci o twoich obowiązkach. Jak wiesz, staż trwa dwa lata. Potem albo zatrudnimy cię na stałe, albo będziesz sobie musiała poradzić sama. – puścił do niej oko – W poniedziałek stawisz się tutaj o godzinie ósmej rano, spotkasz się z całą resztą, a wtedy omówię wam, jak będzie wyglądała wasza praca. Dzisiaj chciałem indywidualnie każdego  was poznać. A więc Florence, usiądź i opowiedz mi coś o swoim życiu.
     Popatrzyła na niego oniemiała mając nadzieję, że żartuje. Nie żartował. Mówił całkiem poważnie. Spodziewała się wszystkiego, dosłownie wszystkiego, testu, pytań z dziedziny mody, ale nie tego, że ma opowiadać o swoim życiu. A to było już trudniejsze zadanie. Nie mogła skłamać w żadnej sprawie. Nie miała innego wyjścia, więc zaczęła opowieść swojego życia…

     -… i na koniec pocałował mnie w rękę i powiedział, że nie może się doczekać kolejnego spotkania ze mną. – rozradowana Florence upiła łyk soku ze swojej szklanki. Chris uśmiechał się do niej radośnie. Tata patrzył z dumą, mama ze łzami w oczach, Prim z uznaniem i nutką zazdrości.
     - A jak poszło Liamowi? – zapytała mama spoglądając w stronę Primrose.
     - Dobrze. Powiedział, że miło im się rozmawiało i że pochwalił jego projekty. – odpowiedziała posłusznie wiercąc się przy tym na fotelu. – Kiedy bierzecie ślub?
     Florence wypluła sok, który znajdował się w jej ustach. Chris popatrzył na nią zszokowany, podobnie jak rodzice.
     - Przepraszam, ale nie spodziewałam się takiego pytania. – zaczęła wycierać sok z podłogi – Nie wiem, musimy to przedyskutować jeszcze.
     - Tak, masz rację. Nie ma się, co spieszyć. – powiedział z żalem Chris – Myślę, że powinienem już iść…
     - Nie zostaniesz na kolację? – zapytała Primrose wyciągając to pytanie z ust Flor. – Liam również ma przyjść.
    - Tak, zostań Chris. – zawtórowała jej Flor oraz mama. Bezwładnie opuścił ręce i uśmiechnął się. – Chodź na górę, muszę ci coś pokazać.
     Chłopak podążył za nią nieco smutny. Florence zwiewnym i radosnym krokiem po chwili znalazła się w swoim pokoju. Nie zdążyła jednak nic wyciągnąć ze swojej białej półki, ponieważ Chris złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Spojrzał w jej niebieskie, jak niebo oczy, czuli swoje oddechy, przyspieszone… Spojrzał na jej słodkie usta, mocniej ją uścisnął, jakby bał się, aby nigdzie nie poszła. Florence zarzuciła mu swoje ręce na szyję i prawą ręką pogładziła go po policzku. Chris wolnym ruchem zbliżył swoje usta do jej ust. Musnął je. Pachniała pomarańczą. Wplótł w jej włosy swoje palce i ponownie dotknął jej ust. Odsunął ją kawałek od siebie i popatrzył na nią. Była piękna, zwłaszcza, kiedy stała na środku pokoju zupełnie zdezorientowana.
     - Kocham cię – szepnął.
     W odpowiedzi Florence rzuciła się na niego i zaczęła z gwałtowną siłą go całować, on nie pozostawał jej dłużny. Wziął ją na ręce i położył na łóżku. Zaczęła rozpinać mu niebieską koszulę, on w między czasie zdjął jej białą blukę.
     - Cześć. – powiedział Liam stojący w drzwiach. – Nie chcę wam przeszkadzać, ale macie iść na kolację.
     Obrócił się na pięcie i zszedł na dół. W głębi duszy był wściekły, starał się tego nie pokazywać, ale nie mógł znieść kłamstw Liama, tego, że jego najlepsza przyjaciółka jest jedynie pozornie szczęśliwa, bo za kilka chwil jej świat się zawalił. A on był bezradny, bo nie mógł nic zrobić... Mógł tylko patrzeć, jak w tej chwili emanuje szczęściem, zaślepiona miłością do Chrisa, do projektowania. To było niezwykle złudne. Nie widziała zmiany w zachowaniu Chrisa, nie czuła, że on bardzo nalega na ten ślub, nie czuła, że dzieje się coś niedobrego. Liam przyrzekł milczenie... Nie mógł zrobić nic. Nie mógł nic zrobić...
    Florence patrzyła w miejsce, w którym przed chwilą stał jej najlepszy przyjaciel i nie mogła uwierzyć. Był zazdrosny. Liam był zazdrosny.
     - Widzę, że mam konkurencję... - powiedział całkiem poważnie Chris. Niestety blondynka nie wyłapała nutki przygnębienia i kłamstwa. Myślała tylko o tym, że Liam był zazdrosny. Jakże bardzo się wtedy myliła…

"Happiness feels a lot like sorrow
Let it be, you can't make it come or go,
But you are gone - not for good but for now
Gone for now feels a lot like gone for good."

----
Standardowo: ladyangel_, Sheldon 
:) :) 

środa, 20 czerwca 2012

Chapter 2.



"I will save you, 
everytime you need a rescue."


Liama obudził dźwięk telefonu. Dookoła panowała ciemność, zerknął nieprzytomnym wzrokiem na zegarek. Zielone cyfry wskazywały 2.30. Westchnął, odgarnął brązowe włosy z czoła i odebrał piszczący dzwonek.
    - Liam, przepraszam, że budzę cię w nocy, ale strasznie się stresuję. – ton głosu Florence całkowicie go obudził – Chris ma wyłączony telefon, więc nie mogę z nim porozmawiać…
   - Flor, a czym się stresujesz? Powinnaś położyć się spać.
   - Nie mogę spać. Mogę do ciebie przyjść? – zapytała z nadzieją w głosie, Liam wiedział, że już nie ma odmowy.
     Kilka minut później rzuciła w okno drobnym kamieniem, jak to robiła w dzieciństwie. Otworzył białe okno, aby mogła wspiąć się po balkonie. Zawsze bał się, że spadnie i coś sobie zrobi, jednak to się nigdy nie zdarzyło. Z resztą to była niewielka odległość, więc co najwyżej złapałaby kilka siniaków.
    Wchodząc do pokoju uśmiechnęła się na widok idealnie pościelonego łóżka.
     - Co? Co się tak patrzysz? – zapytał Liam odwracając się.
     - Widzę, że wcale cię nie obudziłam. No chyba, że spałeś na podłodze. – roześmiała się i usiadła na fotelu. – Co jeśli… jeśli nie wytrzymam?
     - Pomogę ci. Wytrzymasz wszystko. Jesteś silna i twoje projekty zachwycają każdego. – usiadł na łóżku i przywołał ją skinieniem ręki. Wstała i zajęła miejsce, które jej wskazał.
    - Nie tak bardzo, jak twoje. Liam, ja w przeciwności do ciebie nie skończyłam żadnej szkoły… - powiedziała Flor i poczuła się niepewnie – To że teraz sobie chodzę na kurs nic nie znaczy…
    - Florence, ale ty wygadujesz głupoty, wiesz? Gdybyś nie była dobra, nie wybrałby ciebie. – skwitował. – Czego się bardziej boisz… że sobie nie poradzisz, czy może że nie będziemy umieli rywalizować? A może tego, że będziesz lepsza ode mnie?
     Odpowiedziała mu cisza. Florence dobrze znała odpowiedź. Nigdy nie rywalizowali ze sobą. Nie umieli, nawet nie próbowali. Zawsze się wspierali, pomagali sobie, jeśli któremuś coś nie wyszło, a teraz miało się to zmienić. Wielu ludzi twierdziło, że to Flor ma większy talent. Liam westchnął i położył się na plecach, burząc doskonale pościelone przed chwilą łóżko.
     - Może powinnam zrezygnować? – popatrzyła na niego, on pokiwał jedynie głową przecząco i uśmiechnął się. Odwzajemniła uśmiech i położyła się obok niego. – Pamiętasz, jak spaliśmy, jak byliśmy mali? Jak oglądaliśmy horrory, a potem i tak oboje musieliśmy spać z twoją babcią, bo się baliśmy…
          - Może chcesz to powtórzyć, hm? Dawno tego nie robiliśmy. – powiedział z wyrzutem, o tak, ostatnio zaniedbywali swoje obowiązki przyjaźni.
    - Z przyjemnością. Tylko uważaj, żeby Prim nie była zazdrosna. – Flor w głębi duszy czuła, że to ona jest zazdrosna. Liam kochał Prim. Ich więź zacieśniła się, kiedy Liam był w szpitalu, a Prim przychodziła prawie codziennie, aby mu pośpiewać. Od tamtego czasu są razem.
    - Nie bój się, nie mam zamiaru się do ciebie dobierać. – roześmiali się.
         Kilka chwil później Florence leżała już w swoim łóżku.
         Rankiem tuż po przebudzeniu głęboko westchnęła i przewróciła się na drugi bok, twarzą do okna. Zamknęła oczy napawając się słońcem, które przedzierało się przez jej okna, aby otulić jej ciało lekkimi promieniami… Usłyszała, że ktoś idzie po schodach prosto do jej pokoju. Postanowiła udawać, że śpi. Szybko zamknęła oczy. Drzwi delikatnie otworzyły się, a potem zamknęły. Pokój wypełniła woń perfum Chrisa. Podszedł do łóżka i postawił na nim tacę z przygotowanym śniadaniem. Naleśniki z serem, ulubiona potrawa Flor, sok pomarańczowy oraz słonecznik, jej ulubiony kwiat.
     Przykucnął obok niej i opuszkiem palca przejechał po jej nosie i policzku. Delikatnie pocałował ją najpierw w czoło, potem w usta. Flor otworzyła oczy i szeroko się uśmiechnęła.
     - Dzień dobry, moja słodka projektantko – przesunęła się, robiąc mu miejsce. Nie musiała go zapraszam, bo sam wpakował się pod jej kołdrę. – Jak tam nastrój? Miałaś jakieś sny?
     - Już się nawet nie stresuję. Sny? Nie, żadne. Dzwoniłam do ciebie w nocy…
     - Tak wiem, słońce, ale rozładował mi się telefon, przepraszam. – poczuł skruchę, niedawno nadszarpał jej zaufania, a teraz znowu pcha ją do jakiś podejrzeń. – Wierzysz mi, prawda?
    - A dlaczego miałabym nie? – zapytała zdziwiona, a on tylko uśmiechnął się. Uwielbiał ją za to, że w takich momentach zapomina o złych rzeczach – Mmm, ale pyszne. Jak mnie tak będziesz rozpieszczał, to niedługo się nie podniosę z tego łóżka, bo będę taka gruba.
    - Ty? Gruba? Lepiej zjedz to wszystko chudzielcu. – roześmiała się. Popatrzyła na niego z uwielbieniem. Kochała go.
   - Było pyszne, naprawdę. Mam nadzieję, że kuchnia jest w całości? – zapytała, a on uśmiechnął się.
   - Cała. Widzę, że nie wierzysz we mnie, co? Pięknie, panno Khan… - ostatnie słowa wypowiedział z pewnym wahaniem. Florence to zauważyła i popatrzyła na niego zagadkowo. Westchnął, wstał z łóżka, wziął ją za rękę i poprowadził przed okno. Stali naprzeciwko siebie. On w czarnych spodniach i niebieskiej koszuli, która idealnie podkreślała jego wysportowane ciało. Ona w swojej różowej piżamie wyglądała niezwykle uroczo, zwłaszcza z rozczochranymi włosami, które odstawały w każdą stronę. On taką ją uwielbiał, niewinną, naturalną.    
     Zmniejszył między nimi dystans przybliżając się do niej. Uśmiechnęła się. Promienie słońca przedzierały się przez nich, oświetlając słonecznik, który bezwiednie leżał na białej pościeli. Zaczerpnął powietrza. Starał się być poważny, jak nigdy dotąd.
     - Florence… Kocham cię, jesteś dla mnie najważniejsza. Wiesz, że zawsze cię uratuję i przyjdę z pomocą, kiedy tylko będziesz potrzebowała. Mogę być twoim bohaterem, kiedy stracisz nadzieję na lepsze dni. Pomogę ci się odnaleźć, kiedy zgubisz swoją drogę. Będę z tobą do końca twoich dni. Chcę żebyś wiedziała, że spełnię każde twoje marzenie. Odpowiedz mi jedynie na pytanie, czy spędzisz ze mną resztę swoich dni? Florence Khan, czy zostaniesz moją żoną? – na ostatnie słowa słońce jakoś jaśniej zabłysnęło na niebie. Flor nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Po jej policzkach potoczyły się łzy, kiedy wyciągnął piękny diamentowy pierścionek, który musiał kosztować majątek. Zauważyła, że po wewnętrznej stronie napisane było „Na zawsze. C.”
     - Tak, tak, tak! – wykrzyknęła i rzuciła mu się na szyję. Zupełnie zapomniała o Bartonie, o wszystkim, co ją otaczało. Liczyła się teraz tylko ona i Chris. Pragnęła delektować się tą chwilą wiecznie, jednak ich chwilę prywatności przerwali stojący w drzwiach Prim i Liam. Prim z szerokim uśmiechem i łzami wzruszenia, a Liam z lekkim zdezorientowaniem, które ukrył pod powierzchnią sztucznego uśmiechu.

"May not be able to fly but i'll take on adventures
May not move at the speed of light
But if you need me i'll be there..."


----
Dla ladyangel_, Sheldon 

środa, 13 czerwca 2012

Chapter 1.


     do posłuchania, koniecznie! ;) http://www.youtube.com/watch?v=vp13NrERz5c&feature=youtu.be

"I hear your quiet breathing
Is something wrong?"


     - Cholera! – krzyknęła zbulwersowana blondynka i ze złością cisnęła torbę z książkami w kąt, tuż po tym, jak tylko otworzyła drzwi domu przy ulicy Rosette Street. – Cholera!
      Szybkim krokiem znalazła się w dużej, przestrzennej kuchni i usiadła na czerwonym blacie, jak to miała w zwyczaju, kiedy była zdenerwowana, a w tym przypadku można nawet użyć słowa wściekła. Obok niej stał przezroczysty dzbanek z wodą. Zabrakło jej w niej cytryny, więc wstała i wyciągnęła takową z lodówki, po czym gwałtownymi krokami zaczęła ją ciąć.
     - Cholera! – po palcu poleciała strużka krwi – Świetnie, jeszcze mi tylko tego trzeba. – szybko wyciągnęła plaster i zalepiła swoją ranę. Pokrojoną cytrynę wrzuciła do dzbanka i nalała sobie wody do szklanki. Po chwili znów znalazła się na blacie.
     Jak się spodziewała w domu nie było nikogo. Może to i lepiej, pomyślała, przynajmniej nikt mnie nie widzi w takim stanie. W pomieszczeniu rozległ się dźwięk telefonu. Nie kwapiła się, żeby go odebrać, poczekała aż przestanie dzwonić, jednak nie przestawał. Zirytowana namolnością osoby po przeciwnej stronie telefonu, odebrała go.
     - Halo? – zapytała drżącym ze złości głosem.
     - Dzień doby. Mam przyjemność rozmawiać z Florence Khan? – zapytał przyjazny głos mężczyzny po drugiej stronie.
     Odpowiedziała twierdząco na zadane pytanie.
    – Z tej strony Nathan Barton. - Słysząc nazwisko „Barton” zamarła. – Cieszę się, że panią zastałem. Pewnie domyśla się pani, że dzwonię w sprawie stażu. Właśnie skończyłem przeglądać pani projekty i uważam, że są fantastyczne! Nie mogę się doczekać współpracy. Na początek chciałem panią zaprosić na spotkanie. Omówimy wszystkie szczegóły. Czy piątek byłby dobrym terminem?
    - Bardzo się cieszę, że pan zadzwonił. – uśmiechnęła się radośnie pierwszy raz tego dnia – Tak, piątek to idealna pora.
    - Świetnie. W takim razie zapraszam do mojego biura o czternastej. Do zobaczenia.
    - Dziękuję za telefon. Do zobaczenia.
    Odkładając słuchawkę poczuła ulgę. Ma staż, będzie zarabiać, może w końcu wynająć mieszkanie i sama się utrzymywać. O pracy w firmie Bartona marzył każdy projektant. A on wybierał jedynie nielicznych. Florence dowiedziała się o Nathanie Bartonie podczas oglądania pierwszego pokazu w telewizji osiem lat temu. Nathan był wtedy początkującym projektantem na rynku i dopiero zaczynał swoją pracę. Zaistniał w świecie mody dzięki swoim niesamowitym projektom. Florence tamten pokaz pamięta doskonale, bo po nim po raz pierwszy usiadła i zaczęła malować projekty. On ją zainspirował. Nie wprowadzał do swoich strojów żadnych udziwnień, rzeczy nie z tego świata. Projektował dla ludzi, którzy lubią się ubierać modnie, ale i tanio. Barton zarabiał miliony. Był do tego skromnym człowiekiem, niewiele wie się na temat jego prywatnego życia. Swoją osobą skupia media na projektach i młodych projektantach.
     Florence odważyła się wysłać mu swoje portfolio, kiedy rozpoczął kampanię: „Nie wstydź się, pokaż swoje prace.” W jego firmie trwała ona miesiąc, przez ten czas młodzi projektanci mogli wysyłać swoje projekty, a po przeglądnięciu prac, Barton we własnej osobie dzwonił do wybranych osób. Takowych była 10. Każda z 10 osób stawała się automatycznie stażystą, zarabiała dobre pieniądze i miała otwartą drogę do zaistnienia w świecie mody, jeśli miała talent i Barton się nie pomylił. A on rzadko się mylił.
     Właśnie spełniło się jedno z jej największych marzeń. Miała ochotę powiedzieć o tym całemu światu. Szybko znalazła w swojej torbie telefon i wykręciła numer Chrisa, mimo iż była na niego wściekła. Nie odebrał. Usiadła bezradnie na ziemi i ostentacyjnie westchnęła. Usłyszała trzask zamykanych drzwi. Nawet nie miała siły odwracać się i sprawdzać, kto pojawił się w domu. Nie musiała długo czekać, żeby się o tym przekonać. Szybko usłyszała ciche śpiewanie pod nosem. Primrose.
    - O, cześć Flor. Co tam? – zapytała radosnym głosem. Przynajmniej jej dzień się udał. – Wiesz co się stało?! Do Liama zadzwonił Nathan Barton! Niesamowite, prawda?
    - O świetnie. Powinnam zadzwonić, żeby mu pogratulować. – powiedziała ironicznie i próbowała włączyć telefon. – Co to za dziadostwo!
    - Flor, uspokój się. Co ci się stało? – blond włosy Primrose delikatnie spływały po ramionach i subtelnie otaczały jej smukłą twarz z różowymi policzkami. Siostra Florence była piękna, wszyscy tak uważali. Kiedy Florence już wyrosła, przestało się zwracać na nią uwagę. I tak nie lubiła być w centrum uwagi, nie cierpiała jednak, kiedy krytykowali jej ubiór, fryzurę czy zachowanie. Dobrze sama wiedziała, co zrobiła źle. I nikt nie musiał jej o tym przypominać. Była mniej gwałtowna w porównaniu do Primrose, ale to i tak jej młodszą o dwa lata siostrę uwielbiali. Kilka lat temu szczerze się nienawidziły, bo obie musiały rywalizować o względy rodziców, nauczycieli, czy nawet znajomych. W końcu Flor odpuściła, nie miała ochoty na dalszą walkę. Przecież i tak zawsze Prim wygrywa.
     - Nic się nie stało, wszystko w porządku. – skwitowała i wyszła z domu zostawiając wszystkie rzeczy tak, jak leżały. Nie miała ochoty rozmawiać ani o Leah, ani o Chrisie. Nawet już nie cieszyła się ze stażu.
     Na dworze już się ściemniało. Za chwilę do domu wróci mama, a tuż po niej tata. Jak zwykle zasiądą przy dużym kuchennym stole i zjedzą kolację przygotowaną przez Prim, bo to ona umiała gotować, nie Flor.
     Swoje kroki skierowała w stronę domu Liama. Mieszkał kilka domów dalej, więc mogli się odwiedzać, kiedy tylko mieli na to ochotę. Liam siedział na werandzie z zamkniętymi oczami, jakby doskonale wiedział, że ona przyjdzie. Bez słowa usiadła obok niego i również zamknęła oczy. Znali się od dzieciństwa. Spędzili ze sobą mnóstwo czasu, razem wpadali w tarapaty, zawsze sobie pomagali, nigdy nic ich nie poróżniło. Przybliżyła ich wspólna pasja – projektowanie. Czasami godzinami w nocy siedzieli raz to u niej, raz u niego w pokoju i dzielili się pomysłami, wspólnie projektowali.     
     Byli przyjaciółmi od zawsze. I na zawsze. Florence przypomniała sobie, kiedy on w rozsypce przyszedł do niej. Dokładnie pamięta tą scenę. Widziała go z kuchennego okna. Kiedy tylko zobaczyła jego chwiejny i niepewny krok wyszła przed niego. Stał na schodach jej werandy, a ona w drzwiach. Pokiwał głową twierdząco, a ona rozpłakała się, podbiegła do niego i mocno go przytuliła. On też zaczął płakać, przy niej mógł płakać zawsze. W tamtej chwili jeszcze bardziej się do siebie zbliżyli. W tamtym momencie okazało się, że ma białaczkę. I potrzebny był natychmiastowy przeszczep. Wtedy przed jej domem powiedziała mu: „Cokolwiek się stanie, zawsze będę z tobą, rozumiesz? Do samego końca. Ale teraz musimy się wziąć w garść i stawić temu czoła.” Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Trzy tygodnie później znalazł się dawca. Przeszczep się udał. Minęło pięć lat, a on żył. I miał przeżyć jeszcze wiele lat. 
     - Zadzwonił. – powiedzieli równocześnie i roześmiali się. Lubiła śmiech Liama, śmiał się głośno, ale uroczo.
     - To już za dwa dni. Boję się, Flor – westchnął. Boję się, że jednak się nie sprawdzę. Wiesz jaki byłby wstyd? Nawet w Europie by się dowiedzieli, że Liam Burns zawiódł największego projektanta mody Nathana Bartona. Widzisz te nagłówki w gazetach?
     Oboje ponownie roześmiali się. Z tym drugim blefował, dobrze wiedzieli, że da sobie radę. On na pewno. Bał się czegoś innego. Tego samego, co ona, ale nie chciała drążyć tego tematu dzisiaj. Liam z resztą też.
     - Chris był wczoraj u Leah. – powiedziała bez słowa wstępu. Liam wzdrygnął się na imię „Leah”. – Okłamał mnie. Wiesz skąd się dowiedziałam? Leah wysłała wszystkim zdjęcia na komórkę z dopiskiem: ktoś tu chyba ma rogi. Przez cały dzień ludzie patrzyli na mnie z politowaniem… Twierdzi, że musiał pomóc jej zainstalować jakiś program, a ona przypadkiem zrobiła im zdjęcie. I nie rozumie dlaczego się wściekam… Bo przecież on by mnie nigdy nie zdradził. – ostatnie słowa dobitnie zaakcentowałam.
     - Rozumiem. Powinnaś z nim porozmawiać, wiem, wiem, że teraz ma humorki, ale to cały Chris. Pamiętaj, że ja cię przed nim zawsze ostrzegałem, po mimo iż to mój kumpel. Nie chcę wchodzić między wami, załatwisz to sama. – popatrzył na nią, aby się upewnić. Kiwnęła głową i mocno się do niego przytuliła.
    - Dziękuję. – szepnęła i po chwili dała mu kuksańca w bok.
    - Hej! Za co to?! – popatrzył na nią ze zdziwieniem.
    - Za to, że nawet do mnie nie zadzwoniłeś, żeby się pochwalić. I dowiedziałam się od Prim, że też się dostałeś.
    - Dzwoniłem. Ale masz WYŁĄCZONY TELEFON. Ah tak, rzuciłaś nim i się wyłączył? – patrząc na jej protestującą minę, roześmiał się, a ona westchnęła – Niedługo będziesz dobrze zarabiać, więc może w końcu zainwestujesz w jakiś lepszy model.
    - Trzymaj buzię na kłódkę! Lubię ten telefon. – uśmiechnęła się. – Idę dzwonić do tego idioty, Chrisa. A jutro wyrwę tej suce Leah wszystkie kudły z jej głowy.
     Jej krokom towarzyszył jedynie śmiech Liama, który ustał dopiero, kiedy znalazła się w domu. Otwierając drzwi przywitało ją ciepło i zapach lasagne. Uśmiechnęła się. Jej oczom ukazała się znajoma bluza znajdująca się na wieszaku. Ponownie się uśmiechnęła. Chris. 

"You say good morning and good eveningThe day is done and you've come to findThe words are fleetingI hear your quiet breathingIs something wrong?"


-----
Wiem, długie. Mam nadzieję, że przyjemnie się czytało. Pisane w nocy, więc wybaczcie wszystkie błędy :)
Pozdrawiam :* 
Standardowo: ladyangel_, Sheldon 

wtorek, 12 czerwca 2012

Prolog. "Paradise"


do posłuchania proponuję: http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=1G4isv_Fylg :)

Z zapisków Florence Khan.

6 czerwca 2011

      - Florence Khan zamieszkała 32 Rosette Street, New Haven w stanie Connecticut? – niezdarnie pokiwałam głową na zbyt głośnie zadane, jak dla mnie pytanie policjanta. Wciąż jeszcze odurzona zbyt dużą ilością mohito, margarity, trawki oraz innych środków odurzających. Trzeba do tego również doliczyć bójkę z Leah. – Zostaje pani wypuszczona za kaucję. Szczerze mówiąc powinna pani tutaj odsiedzieć do jutra, żeby dostała pani nauczkę. Nie wnikam, co panią skłoniło do takiego zachowania, ale następnym razem już nie będzie tak kolorowo. – popatrzył na mnie, jakbym była przestępcą, który kogoś zabił.
      Z drugiej strony łatwo mu było mówić… Co mnie skłoniło? Moje zmarnowane życie, które wczoraj dobiegło końca. Żałuję, że się nie zapiłam albo nie zaćpałam na śmierć. Byłoby mi o wiele prościej żyć w rzekomym niebie, które nie wiadomo czy istnieje, niż męczyć się tu na ziemi z takimi imbecylami, jak Christopher.
      Do imbecyli należy też dopisać Leah, która mnie nienawidzi od naszego pierwszego spotkania na Yale. Z tym wiąże się zabawna historia, ponieważ Leah nie mogła znaleźć naszej sali wykładowej, a ja, jako miła i uczynna postanowiłam jej pomóc. Podeszłam, uśmiechnęłam się i powiedziałam, że chętnie jej pomogę. Do dzisiaj pamiętam jej wyniosły ton, jakbym była śmieciem: „Nie potrzebuję pomocy od takich obdarciuchów, jak ty. Poradzę sobie sama.”. No cóż, są ludzie i parapety, a czasem i beton się zdarzy, jak zawsze mawiał mój dziadek. Zawsze ze sobą rywalizowałyśmy. Nigdy nie umiałyśmy się dogadać. Nawet nie mamy wspólnych znajomych. Miałyśmy tylko wspólnego chłopaka. Pieprzonego Chrisa.
     - Czy pani słyszy, co ja mówię? – policjant nerwowo postukał długopisem o blat brzydkiego i obskurnego biurka.
     - Może pan mówić ciszej? – w sali odezwał się ochrypły głos, który należał do mnie!
     - Eh, dzisiejsza młodzież… - pokiwał głową i wstał – Pani tata już tutaj jest. Nie będzie zadowolony widząc panią w takim stanie.
     - Nie pana zakichany interes. – odburknęłam i mocniej naciągnęłam rękawy swetra, a raczej jego pozostałości.
      Pomógł mi wstać, po czym otworzył drzwi i uderzył mnie odór więzienia. Skrzywiłam się. Gdybym miała tam spędzić jeszcze jedną godzinę, chyba bym umarła. Szłam chwiejnym krokiem, pan władza widział, ale nie kwapił się mi pomóc w dojściu do głównego korytarza, gdzie czekał tata. Pewnie chciał, aby ojciec widział mnie w takim stanie i aby doszło do niego kogo wychował. Szkoda tylko, że ten policjant od siedmiu boleści nie znał mnie przed dniem wczorajszym. Wtedy powiedziałby, że tata i mama odwalili kawał dobrej roboty, ponieważ ich córka jest ideałem. Ma narzeczonego, studia, pracę, zbiera na własne mieszkanie…
      Kiedy zobaczyłam tatę, łzy stanęły mi w oczach. Zawiodłam go, zawiodłam go. Nigdy w życiu nie chciałam tego zrobić. Teraz udało mi się to perfekcyjnie, nie ma co.
     - Kochanie… Coś ty najlepszego zrobiła? – zapytał najsmutniejszym głosem na świecie, po czym ja upadłam na ziemię i rozpłakałam się najgłośniej, jak potrafiłam; ściągając uwagę wszystkich ludzi będących w korytarzu. – Chodź, Flor, kochanie… Proszę, nie płacz. Wstań, zaprowadzę cię do auta.
     Nawet nie czułam, jak szybkim ruchem podniósł mnie z ziemi. Podnosił największą porażkę swojego życia. Mnie. Florence Khan, która straciła wszystko dnia 5 czerwca 2011 roku.

"Life goes on, it gets so heavy
The wheel breaks the butterfly
Every tear's a waterfall
In the night the stormy night she'll close her eyes
In the night the stormy night away she'd fly"
----
Takim oto krótkim wstępem witam Was na moim blogu. Dobrze jest wrócić na „stare śmieci” i od nowa zaczynać przygodę z blogowaniem, jednak nie na portalu blog.onet.pl. Przeniosłam się tu pewnie, jak większość :)
Cytat końcowy jest z początkowej piosenki. Piosenki będą się ukazywały w każdej notce, żeby lepiej oddać nastrój, więc możecie sobie posłuchać dobrej muzyki :)

Mam nadzieję, że spodobają Wam się moje wypociny i że jakoś fabuła Was wciągnie. Liczę na szczere opinie i odnośnie opowiadania i odnośnie szablonu. Jeśli macie jakieś pytanie, to możecie pisać na maila lub na gg (noelle93@op.pl/1609471).

Korzystając z okazji już przy pierwszej notce chciałabym zadedykować to opowiadanie dwóm najbliższym mi osobom.

Pierwszą z nich jest ladyangel_ (www.lovehill.blog.onet.pl). To dzięki niej wróciłam po trzyletniej przerwie na blogi i zdecydowałam się coś napisać. Z resztą to ona była przy mnie prawie od samego początku i zna moje poprzednie opowiadania. Tak więc Kochana, to dla Ciebie. Przy okazji serdecznie zapraszam na jej bloga, bo jest genialny, jak ona sama.

Drugą z nich jest… niejaki Sheldon ;) <3. Dziękuję za wsparcie i za znoszenie moich humorów. Dziękuję za udostępnienie mi Twojej ksywki dla jednego z bohaterów i cech charakteru również. Dziękuję za "Return to innocence". Mam nadzieję, że ta fabuła Cię nie zanudzi i wciągnie.

Dziękuję za uwagę :)

Pozdrawiam wszystkich i do następnej notki ;) ;*