do posłuchania: http://www.youtube.com/watch?v=cym52I0pD9M
"Happiness damn near destroys you
Breaks you faith to pieces on the floor"
Florence zniecierpliwiona spojrzała na
zegarek. Godzina czternasta. Kurczowo ściskała swoją brązową skórzaną torebkę,
którą dostała od babci na gwiazdkę. Miała nadzieję, że przyniesie jej ona
szczęście. Wygładziła jeszcze swoją plisowaną miętową spódnicę, która idealnie
współgrała z jej kolorem skóry oraz długimi blond włosami. Jeszcze raz
spojrzała na swoje miętowe paznokcie, które musiały być idealnie pomalowane,
aby Barton zauważył, iż dba ona o każdy szczegół swojego ubioru. Jej strój
dzisiaj był delikatny, dziewczęcy, ale z nutką zadziorności, którą dodawała
skórzana kurtka ze srebrnymi dodatkami.
- Pani Florence Khan proszona jest do gabinetu. – powiedziała z
uśmiechem ruda sekretarka. Miała na imię Lissie, co widniało na jej dokładnie
wykończonej i ozdobionej kryształkami plakietce.
Nawet zwykła plakietka kosztowała ponad kilka tysięcy. Tutaj wszystko
było na wagę złota. Wszystko perfekcyjnie dopasowane. A jednak niepozornie tak
bardzo odbiegające od rzeczywistości za oknem. Gdyby tylko umieścić tu tego
żebraka, którego Florence widziała po przeciwnej stronie ulicy, nie wiedziałby,
co ma ze sobą zrobić, ponieważ jego bieda przytłoczyłaby go jeszcze bardziej…
Nie miał nic, a tutaj plakietka była warta tysiące dolarów. Niezwykły paradoks
dwudziestego pierwszego wieku.
Flor pokiwała głową, uśmiechnęła się i chwiejnym krokiem weszła przez
szare drzwi do zadziwiająco skromnego gabinetu. Na środku stał przezroczysty
stolik, na nim w czerwonym flakonie kilka białych róż. Obok stołu postawione
ostały dwa krzesła o metalowym wykończeniu. Naprzeciwko drzwi na samym końcu
gabinetu stało białe biurko idealnie komponujące się z czernią ściany za nim.
Biurko było niesamowicie czyste, zero oznak użytku. Natomiast ogromny stół
znajdujący się po prawej stronie w rogu pomieszczenia pokryty był różnymi
projektami, kartkami, ołówkami. To tam Barton projektował. Serce Flor zadrżało.
Była w samym środku królewska Nathana. Zdążyła jeszcze rzucić okiem na czerwoną
sofę, która została postawiona przed ogromnym oknem, przez które rozpościerał
się widok na New Heaven. Flor oniemiała z zachwytu po raz kolejny tego dnia.
- Oh, jak to dobrze widzieć panienkę w rzeczywistości. – uśmiechnął się
– Bardzo miło jest mi panienkę poznać. Proszę do mnie podejść, ja nie gryzę.
Uśmiechnęła się. Nie dość, że skromny to jeszcze zabawny i niezwykle
uroczy. Mimo swoich czterdziestu lat był niezwykle przystojny.
- Mam nadzieję, że się panienka nie boi? – popatrzył na nią swoimi
szarymi oczami, które przeszły ją na wskroś. Miała dreszcze. Nie wiedziała
tylko dlaczego.
- Oczywiście, że nie. – powiedziała odważnie i wypięła pierś – Byłoby mi
miło, gdyby się pan do mnie zwracał po imieniu. Florence. – uśmiechnęła się i
odgarnęła ręką spadającą część grzywki.
- Dobrze, w takim razie, Florence, mów do mnie Nathan. I nie chcę
słyszeć sprzeciwu. Tutaj traktujemy się wszyscy, jak rodzina. Nikt do siebie
nie mówi per pan, czy pani. Zgoda? – kiwnęła głową z podziwem – Zaczynamy!
Jestem tak podekscytowany. Przyznam się, że od rana nie mogłem doczekać się
ciebie. A przed tobą już była już siódemka szczęśliwców. I zachwycili mnie
swoją osobą Lillian oraz Liam, no i oczywiście ty.
- Miło mi to słyszeć. – Liam… a więc Liam również wpadł mu w oko, no
tak, czego innego mogła się spodziewać. Była odrobinę zazdrosna, jednak starała
się cieszyć z tego faktu, iż ich marzenie się spełnia.
- Pewnie nie możesz się doczekać, kiedy opowiem ci o twoich obowiązkach.
Jak wiesz, staż trwa dwa lata. Potem albo zatrudnimy cię na stałe, albo
będziesz sobie musiała poradzić sama. – puścił do niej oko – W poniedziałek
stawisz się tutaj o godzinie ósmej rano, spotkasz się z całą resztą, a wtedy
omówię wam, jak będzie wyglądała wasza praca. Dzisiaj chciałem indywidualnie
każdego was poznać. A więc Florence,
usiądź i opowiedz mi coś o swoim życiu.
Popatrzyła na niego oniemiała mając nadzieję, że żartuje. Nie żartował.
Mówił całkiem poważnie. Spodziewała się wszystkiego, dosłownie wszystkiego,
testu, pytań z dziedziny mody, ale nie tego, że ma opowiadać o swoim życiu. A
to było już trudniejsze zadanie. Nie mogła skłamać w żadnej sprawie. Nie miała
innego wyjścia, więc zaczęła opowieść swojego życia…
-… i na koniec pocałował mnie w rękę i powiedział, że nie może się
doczekać kolejnego spotkania ze mną. – rozradowana Florence upiła łyk soku ze
swojej szklanki. Chris uśmiechał się do niej radośnie. Tata patrzył z dumą,
mama ze łzami w oczach, Prim z uznaniem i nutką zazdrości.
- A jak poszło Liamowi? – zapytała mama spoglądając w stronę Primrose.
- Dobrze. Powiedział, że miło im się rozmawiało i że pochwalił jego
projekty. – odpowiedziała posłusznie wiercąc się przy tym na fotelu. – Kiedy bierzecie
ślub?
Florence wypluła sok, który znajdował się w jej ustach. Chris popatrzył
na nią zszokowany, podobnie jak rodzice.
- Przepraszam, ale nie spodziewałam się takiego pytania. – zaczęła
wycierać sok z podłogi – Nie wiem, musimy to przedyskutować jeszcze.
- Tak, masz rację. Nie ma się, co spieszyć. – powiedział z żalem Chris –
Myślę, że powinienem już iść…
- Nie zostaniesz na kolację? – zapytała Primrose wyciągając to pytanie z
ust Flor. – Liam również ma przyjść.
- Tak, zostań Chris. – zawtórowała jej Flor oraz mama. Bezwładnie
opuścił ręce i uśmiechnął się. – Chodź na górę, muszę ci coś pokazać.
Chłopak podążył za nią nieco smutny. Florence zwiewnym i radosnym
krokiem po chwili znalazła się w swoim pokoju. Nie zdążyła jednak nic wyciągnąć
ze swojej białej półki, ponieważ Chris złapał ją za rękę i przyciągnął do
siebie. Spojrzał w jej niebieskie, jak niebo oczy, czuli swoje oddechy,
przyspieszone… Spojrzał na jej słodkie usta, mocniej ją uścisnął, jakby bał
się, aby nigdzie nie poszła. Florence zarzuciła mu swoje ręce na szyję i prawą
ręką pogładziła go po policzku. Chris wolnym ruchem zbliżył swoje usta do jej
ust. Musnął je. Pachniała pomarańczą. Wplótł w jej włosy swoje palce i ponownie
dotknął jej ust. Odsunął ją kawałek od siebie i popatrzył na nią. Była piękna,
zwłaszcza, kiedy stała na środku pokoju zupełnie zdezorientowana.
- Kocham cię – szepnął.
W odpowiedzi Florence rzuciła się na niego i zaczęła z gwałtowną siłą go
całować, on nie pozostawał jej dłużny. Wziął ją na ręce i położył na łóżku.
Zaczęła rozpinać mu niebieską koszulę, on w między czasie zdjął jej białą
blukę.
- Cześć. – powiedział Liam stojący w drzwiach. – Nie chcę wam
przeszkadzać, ale macie iść na kolację.
Obrócił się na pięcie i zszedł na dół. W głębi duszy był wściekły, starał się tego nie pokazywać, ale nie mógł znieść kłamstw Liama, tego, że jego najlepsza przyjaciółka jest jedynie pozornie szczęśliwa, bo za kilka chwil jej świat się zawalił. A on był bezradny, bo nie mógł nic zrobić... Mógł tylko patrzeć, jak w tej chwili emanuje szczęściem, zaślepiona miłością do Chrisa, do projektowania. To było niezwykle złudne. Nie widziała zmiany w zachowaniu Chrisa, nie czuła, że on bardzo nalega na ten ślub, nie czuła, że dzieje się coś niedobrego. Liam przyrzekł milczenie... Nie mógł zrobić nic. Nie mógł nic zrobić...
Florence patrzyła w miejsce, w
którym przed chwilą stał jej najlepszy przyjaciel i nie mogła uwierzyć. Był
zazdrosny. Liam był zazdrosny.
- Widzę, że mam konkurencję... - powiedział całkiem poważnie Chris.
Niestety blondynka nie wyłapała nutki przygnębienia i kłamstwa. Myślała tylko o
tym, że Liam był zazdrosny. Jakże bardzo się wtedy myliła…
"Happiness feels a lot like sorrow
Let it be, you can't make it come or go,
But you are gone - not for good but for now
Gone for now feels a lot like gone for good."
----
Standardowo: ladyangel_, Sheldon ♥
:) :)